Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/128

Ta strona została przepisana.

stawił się straszny widok: Na ziemi leżał człowiek w średnim wieku, ubrany w bogate futro. W piersiach jego tkwił olbrzymi nóż, leżał on w kałuży krwi. Nieznajomy żył jeszcze. W jakichś przedśmiertelnych odruchach skrobał paznogciami podłogę, nogami wykonywał takie ruchy, jakby chciał się przewrócić na bok. Widok był straszny i w pierwszej chwili zmroził mi krew w żyłach, nie mogłem kroku postąpić naprzód. Gdy pierwsze uczucie strachu opanowałem, chciałem nieznajomego ratować. Ukląkłem obok niego, starałem się olbrzymi nóż wyjąć z jego piersi. Zaledwie jednak ukląkłem, zobaczyłem, że wszelki ratunek jest spóźniony. W oczach nieznajomego wyraźnie zobaczyłem śmierć. Ruchy rak i nóg były to już skurcze pośmiertne. Gdy pochylony byłem nad trupem, usłyszałem nagle skrzyp drzwi. Szybko odwróciłem głowę, widziałem wyraźnie, że ktoś drzwi zamknął za sobą. W tej chwili podświadomie w mojej głowie błysła myśl, że jestem tu sam na sam z zamordowanym, że muszę natychmiast z tej garderoby uciekać, bo w razie nadejścia inspicjenta mnie obwinią o morderstwo. Uciekać! to była jedyna myśl, jaka w tym momencie zrodziła się w mej głowie. Uciekłem tą drogą, którą wszedłem. Nikt mnie nie widział.
Gdy znalazłem się w mieszkaniu, długo nie mogłem się uspokoić, każdy nerw drżał we mnie, jak targnięta struna. Rzuciłem się na otomanę, najsprzeczniejsze myśli zaczęły wirować i kotłować się w mej głowie. Czy mam iść na policję i donieść o wszystkiem, czy też zachować w tajemnicy ten wypadek? — Zdawałem sobie jasno sprawę z tego, że powiadomienie policji będzie równocześnie zdemaskowaniem czerwonego błazna, a wtedy Wik i Wanda... I dalej kotłowało w mej głowie, że jeśli