Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/129

Ta strona została przepisana.

zgłoszę się w policji, to mnie mogą aresztować, Jako mordercę. Trudno mi będzie udowodnić, że nie ja tę zbrodnię popełniłem. Wszystko przemawiało za tem, żeby policji nie powiadamiać. Zostałem w domu.
W nocy prześladowała mnie ustawicznie myśl — kto otworzył drzwi do garderoby, gdy byłem pochylony nad zamordowanym? A może była to tylko sugestja, wywołana silnem zdenerwowaniem, może wogóle nikt drzwi nie otwierał?
Ta zagadka odbierała mi sen.
Świt przywitałem otwartemi powiekami. Słyszałem, jak późną nocą brat przyszedł do domu. Myślałem, że wraca z balu lub z klubu. Po raz pierwszy w życiu czułem wtedy żal, niechęć i nienawiść do Wika.
Życie dało mi jednak hart, nauczyło mnie maskować się przed otoczeniem, dzięki temu byłem spokojny i opanowany, gdy rano przy śniadaniu spotkałem się z rodzeństwem.
Troskę Wika, jego niezwykłe zachowanie tłumaczyłem sobie zawodem miłosnym. Dziś już wiem, co było powodem tragedji jego duszy. On podejrzewał mnie o morderstwo. Tragedją zaś mej duszy jest, że ten ukochany chłopak miał wszelkie dane ku temu, by mnie rzeczywiście obwiniać o zbrodnię. A jednak milczał. Milczał w domu, milczał w sądzie. I teraz przekonuję się dopiero, jak wartościowy jest ten lekkomyślny chłopak, który wolał raczej siebie zgubić, niż zdradzić brata i opiekuna. Nie mogłem wcześniej przyjść tu, by skrócić jego gehennę, niestety, dziś dopiero mogłem to uczynić.
Józef ciężko opadł na fotel. Twarz jego była tak blada, jakby krew przestała w niej zupełnie