krążyć. Zeznanie wyczerpało go zupełnie. Upadek sił w organizmie nieszczęśliwego był silny. Ręce Józefa bezwładnie opadały z poręczy fotela. Sędzia przysunął szklankę wody do ust Skarskiego. Zęby chorego uderzały o brzeg szklanki, a całe ciało drżało jakby pod wpływem wielkiego zimna. Łubieński nie wiedział, jak pomóc nieszczęśliwemu. W przystępie litości położył rękę na głowie Józefa i mimowoli zaczął go pocieszać.
— Panie Skarski, — jak można tak się przejmować? Wszystko się wyjaśni, tylko trochę energji i cierpliwości. Wyjaśnimy sprawę... Pańskie zeznania dużo dopomogą... Niechże się pan tak nie poddaje nieszczęściu.
Dobre, pełne litości słowa sędziego podziałały kojąco na Skarskiego. Długo tłumiona rozpacz, żal i niepewność zaczęły się przełamywać w duszy Józefa. Rozpłakał się, jak małe, bezradne dziecko, które długo krzywdzono.
— Wiem, wiem, że teraz na mnie pada podejrzenie, że jestem mordercą, — szeptał Józef, wstrzymując gwałtowne łkanie. — Wiem, że pan, panie sędzio, każe teraz mnie aresztować... To trudno, rozumiem... pański obowiązek.
— Nie, — jest pan wolny powiedział Lubieński.
— Skoro tylko Józef opuścił gabinet sędziego, Lubieński bezzwłocznie połączył się telefonicznie z więzieniem śledczem, prosząc o natychmiastowe przysłanie do swego biura aresztanta Wiktora Skarskiego. Czas oczekiwania skracał sobie Lubieński rysowaniem jakichś bardzo skomplikowanych figur geometrycznych na ćwiartce białego papieru. Oczy sędziego śledczego biegły po skośnych, po
Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/130
Ta strona została przepisana.