Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/135

Ta strona została przepisana.

— Niech że pan zrozumie, panie Skarski, że ta odpowiedź dla wyjaśnienia sprawy jest wprost fatalna. Mówiłem przecież panu, że bankier, niejaki Mozes Steinberg, zeznał przed prokuratorem Glińskim, że zamordowany Mertinger na godzinę mniej więcej przed tragicznem zajściem oświadczył mu, że z kimś się o coś założył. Zrozumie pan chyba, że jeśli i pan mówi o jakimś zakładzie i nie chce pan wymienić nazwiska człowieka, z którym się pan założył, to śledztwo w tem miejscu zazębia się, i mimowoli jakaś tajemnicza nić owija pana z zamordowanym. Teraz, panie Skarski, nie pora na dziecinne tajemnice. Teraz musi pan mówić prawdę i razem ze mną dążyć do wyjaśnienia sprawy. Niech pan pamięta, że pański brat złożył przede mną ważne zeznanie. Źle puszczone w ruch koło śledztwa może w bardzo łatwy sposób porwać brata pańskiego i zmiażdżyć go. O tem niech pan nie zapomina, że ważą się teraz losy dwu ludzi: Wiktora i Józefa Skarskiego. Moja życzliwość względem pana idzie aż tak daleko, iż upewniam pana, że jeśli ten szczegół nie będzie tworzył ważnego ogniwa w łańcuchu śledztwa, to odpowiedzi pańskiej ani nie zaprotokółuję, ani najmniejszego nie zrobię z niej użytku. Czy to wystarcza panu?
Wik spuścił głowę, nieruchomo wbił wzrok w podłogę. Widać było, że mocuje się sam z sobą, że trudno tajemniczą skrytkę przed ludzkiem okiem otworzyć. Już, już miał Wik usta otworzyć i mówić, gdy jakaś wewnętrzna siła zmusiła go do milczenia.
Milczenie oskarżonego wydawało się sędziemu zbyt długie.
— Panie Skarski, przypominam panu, że chodzi teraz o pańską głowę, a jeszcze więcej może — o głowę pańskiego brata...