Ten argument pomógł. Wik ledwie dosłyszalnym szeptem powiedział:
— Z nikim, panie sędzio, nie zakładałem się.
— Więc pocóż, u licha, lazł pan za kulisy?
— Chciałem spełnić kaprys jednej kobiety.
— Której?
— Pani Haliny Mertingerowej, żony zamordowanego.
— Żony zamordowanego?? — spytał z ogromnem zdziwieniem sędzia. — Cóż pana z nią łączyło?
— Nic, panie sędzio, — prosta znajomość, słowem honoru ręczę, że nic więcej.
Wik opowiedział sędziemu Lubieńskiemu całą historję od chwili poznania pani Haliny aż do chwili, w której na raucie u Kleskich podjął się spełnić kaprys pięknej pani. Lubieński był zbyt dobrym psychologiem, by nie dorozumieć się, że młody człowiek dla pani Mertinger byłby zdolny do większych ofiar, niż wyczekiwanie za staremi dekoracjami na czerwonego błazna. Jeden jednak szczegół zataił Wik przed sędzią śledczym, zataił scenę, której świadkiem był prokurator Gliński.
Gdy Wik skończył, Lubieński zapytał:
— Czy teraz wszystko pan już powiedział i nic pan nie zataił?
— Nic.
— Dziękuję panu.
Wik opuścił gabinet sędziego i w towarzystwie strażnika wyszedł z gmachu sądu, — Łubieński zaś oparł głowę na obu dłoniach i głęboko się zamyślił. Po chwili mimowoli powiedział sam do siebie głośno:
— Więc nie jeden, nie drugi, jakiś trzeci... Dużo pracy czeka mnie jeszcze, nim do tego trzeciego dojdę. A może i nie uda mi się.
Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/136
Ta strona została przepisana.