Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/14

Ta strona została skorygowana.

— Pod słowem, doktorze, nie wiem, kim on jest.
— Jakżeż go pan więc, u licha, angażował?
— Może to nieprawdopodobne, ale pod słowem honoru, doktorze, prawdziwe. Dwa tygodnie temu, w czasie południowej próby, przykusztykał do mnie Gładysz. Z tajemniczą miną powiedział mi, że w mojej poczekalni czeka jakiś dobrze ubrany człowiek z czarną maską na twarzy i chce koniecznie kilka słów ze mną pomówić. Początkowo sądziłem, że Gładysz po pijanemu bredzi, ale gdy spostrzegłem, że Otello jest najzupełniej trzeźwy, zszedłem do gabinetu obejrzeć tego warjata w masce. Przyznać muszę, że głupio zrobiło mi się na duszy, gdy znalazłem się z nim sam na sam w gabinecie.
Pan w masce zmiejsca przystąpił do interesu. Oświadczył mi, że ma piękny, barytonowy głos, że zna cały szereg aktualnych piosenek, siadł do fortepianu, sam sobie akompanjował, odśpiewał mi kilka pieśni — byłem zachwycony. Wyjąłem blankiet kontraktu i natychmiast chciałem go angażować. Tajemniczy człowiek postawił mi jednak tak dziwne warunki, że na zwykłym blankiecie kontraktowym nie mogłem ich spisać. Najpierw żądał, by nikt nigdy nie pytał go o nazwisko, by nikt z personelu go nie śledził, nie podpatrywał, ani nie starał się dojść, kim on jest. W razie, gdyby ten punkt umowy został złamany, — tajemniczy człowiek oświadczył, że bezwłocznie zerwie kontrakt. Dalej żądał, bym przyjął na siebie gwarancję, że nikt obcy nie przedostanie się za kulisy. Za pierwszy występ pan w masce nic nie żądał, za każdy jednak następny żądał olbrzymiej sumy, bo pięćset złotych od występu. Zgodziłem się na te ciężkie i oryginalne warunki. Wkońcu kazał mi jeszcze oprowadzić się po garde-