wiał mu przed oczy nawet aż tak daleko idące ewentualności, że Skarski zupełnie wymknie się z tej sprawy. Borewicz irytował się jak byk, drażniony przez picadora czerwoną chustką, i nie wyczuwał zupełnie gry Glińskiego.
Potop słów rozjuszonego Borewicza przerwało stukanie do drzwi gabinetu prokuratora.
W progu stanął sędzia Lubieński z plikiem aktów pod pachą. Gliński i Borewicz powitali go zimno i niechętnie. Gliński nawet nie taił się ze swem niezadowoleniem.
— Dobrze, panie sędzio, że właśnie w tej chwili pan się u mnie zjawa. Omawiamy z komisarzem sprawę Skarskiego i doprawdy nie możemy usprawiedliwić pańskiego traktowania sprawy. Miesiąc trwa śledztwo, i dotychczas nie widzimy żadnych pozytywnych wyników. Przypuszczamy i to słusznie, że w tej sprawie zjechał pan na jakieś manowce.
— Właśnie wylazłem z manowców — spokojnie powiedział Łubieński.
— Jakto wylazł pan z manowców? — Pan, panie sędzio, doskonale chyba wie, że sprawę morderstwa Mertingera otrzymał pan tak doskonale postawioną i wyjaśnioną, że gdyby pan tylko w tej sprawie szedł utartym szerokim gościńcem, to byłby pan...
— Wlazł na płot — twardo powiedział Lubieński. Jego duże siwe oczy nabrały jakichś zimnych refleksów, ze spokojem wpatrzył się w twarz Glińskiego i w twarz komisarza policji, odbierając im dawny rozpęd i tupet.
— Co pan uważa za płot, panie sędzio? — spytał uszczypliwie Gliński.
Cały sposób prowadzenia śledztwa pierwiastkowego, a szczególnie policyjnego. Panowie nie zdają sobie nawet sprawy z tego, jak lekkomyślnie i na-
Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/140
Ta strona została przepisana.