iwnie potraktowali tak ważną sprawę. Lekkomyślne traktowanie śledztwa mogło nieobliczalne sprowadzić następstwa, gdyby sędzia śledczy narówni z panami lekkomyślnie rzecz dalej prowadził. Tak...
— Czy tylko niezbyt lekkomyślnie rzuca pan, panie sędzio, słowem „lekkomyślność“? — spytał zjadliwie Gliński.
— Znając mnie, nie powinien pan prokurator ani przez chwilę takiego sądu o mojej osobie wydawać, złożyłem dość częste dowody, że moje spostrzeżenia były trafniejsze nawet od... pańskich. Czy nie tak, panie prokuratorze?... Ale odłóżmy te niewątpliwe kwestje nabok dla sprawy ważniejszej.
—Więc odkrył pan Amerykę? — spytał brutalnie i kpiąco komisarz policji.
— Nie, Ameryki nie odkryłem, odkryłem natomiast mordercę Mertingera, którego panu nie udało się odkryć — spokojnie odpowiedział Lubieński.
— Chętnie posłuchamy szczegółów tego odkrycia — przerwał Gliński, bojąc się, by dyskusja między sędzią a komisarzem nie przybrała zbyt ostrych form.
Lubieński otworzył gruby tom aktów, powoli zaczął go kartkować, wyjął raport policji, protokóły przesłuchania świadków na miejscu zbrodni i w komisarjacie i, patrząc spokojnie w oczy komisarza policji, mówił:
— Zaraz po przestudjowaniu raportów policyjnych i doniesieniu prokuratorji wiele miejsc wy dawało mi się w tym materjale niejasnych, a niektóre fakty nawet nieprawdopodobne. Zabierając się do rozwikłania bardzo skomplikowanych nitek zbrodni, postanowiłem zgóry, że odsunę cały materjał, zebrany przez policję i prokuraturę, by nie dać się mimowoli nim sugerować. Po upływie dwu dni pracy
Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/143
Ta strona została przepisana.