Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/20

Ta strona została skorygowana.

zoru wygodny, byłbym zdolny do takich ofiar, jak nikt inny, może nawet większych niż Gliński.
— Niech się pani nie śmieje, — ale dziś postanawiam, że muszę zdobyć panią, choćby nie wiem jakim ogromem ofiar i trudu. Muszę!... Niech pani żąda ode mnie, co pani kaprys podyktuje, a przysięgam, że spełnię...
Pani Hala roześmiała się szelmowsko, pokazując przez rozchylone drobne usta cały rząd ostrych, białych zębów, potem przez chwilę myślała.
— A więc, dobrze, — początkowo żądam drobiazgu, — dowie się pan np. jutro, kim jest ten, który taką sensację robi w Warszawie, kim jest ten, no... czerwony błazen...
— Dobrze. Jutro się dowiem, a w środę w południe u Loursa powiem pani jego nazwisko. Dla nasilenia jednak mojej energji w prowadzeniu śledztwa dla kaprysu pani — proszę o małą dawkę haszyszu.
Pani Hala przykryła oczy długą smugą rzęs.
Wik jak oszalały chwycił ją w ramiona, wpił się ustami w jej usta.
Pani Hala przemocą wyrwała się z jego żelaznych młodych ramion.
W drzwiach ogrodu zimowego zobaczyli prokuratora Glińskiego.
Możliwe, iż słyszał całą rozmowę...