Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/25

Ta strona została skorygowana.

ne, stalowe oczy prokuratora Glińskiego, — tliły w nich ogniki ironji i wyraźnej nienawiści. Wik wzdrygnął się na to wspomnienie, jakby ktoś dotknął jego piersi zimnym kawałkiem lodu.
— Zanadto wielkim jest jednak gentlemanem, by doniósł staremu Mertingerowi o wszystkiem — myślał Wik — ale czy słyszał, cośmy o nim mówili? — martwił się dalej.
Na Marszałkowskiej Wik przestał się już martwić Glińskim, wsiadł w dorożkę i kazał się wieźć do „Złotego Ptaka“. Plan zdobycia nazwiska czerwonego błazna przedstawiał się prosto i jasno, da służącemu lub maszyniście kilka złotych, by wpuścił go za kulisy, — potem wsunie jakąś kwotę inspicjentowi, i albo ten mu powie, jak ten „czerwony idjota“ się nazywa, albo poprostu zaczai się za kulisami i będzie czekał, aż czerwony błazen opuści garderobę, będzie go tropił na ulicy aż do mieszkania i dozorcę zapyta o nazwisko.
Początkowo plan wydał mu się prosty i łatwy, im bardziej jednak dorożka zbliżała się do „Złotego Ptaka“ — tem silniej Skarski klął swój plan i całą awanturę.
Szczęście jednak sprzyjało mu. Zaledwie dorożka zatrzymała się przed barokowym, rzęsiście oświetlonym kabaretem, Wik ujrzał przed boczną bramą swego dawnego chłopca biurowego w czapce z napisem „Złoty Ptak.“ Skarski wysiadł z dorożki i bezzwłocznie udał się w kierunku bocznej bramy.
Stanisław ucieszył się bardzo na widok swego dawnego przełożonego.
— Pan do nas naśmiać się z czerwonego błazna?
— Nie, krótko odpowiedział Skarski, — ale możebyście mi, Stanisławie, powiedzieli, jak się nazywa ten wasz czerwony błazen i gdzie mieszka?