Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/26

Ta strona została skorygowana.

— Dalibóg, wielmożny panie, nie wiem. Ponoć i dyrektor, i rządca nie wiedzą.
Skarski wsunął Stanisławowi w rękę pięć złotych i paczkę papierosów, prosząc go, by jakoś sprytnie przeszmuglował go za kulisy.
Stanisław długo drapał się w głowę, długo obracał w ręce paczkę „Klubów“, zanim przemówił:
— Proszę pana, to bardzo trudna sprawa. Jest bardzo ostry rozkaz nikogo nie wpuszczać — ale czego jabym dla pana radcy dobrodzieja nie zrobił, — tylko jakby radcę ten, tego, złapali, to ani słóweczka o tem, że to ja niby radcę szmuglował, zgoda?
— Zgoda.
Stanisław przeprowadził Skarskiego przez bramę sąsiedniego domu na jakieś ciemne podwórze, stąd furtką na drugie podwórze, wreszcie wzdłuż jakichś stajni przedostali się do bocznej ściany „Złotego Ptaka“. Stanisław wskazał Wikowi jakieś małe drzwi.
— Tu, radcuniu, poczekajcie przed temi drzwiami, aż wam otworzę z drugiej strony. Ino papierusa nie palcie, — powiedział Stanisław i zniknął gdzieś w ciemnościach podwórka.
Skarskiemu chwile oczekiwania niezmiernie się dłużyły. Zadymka nie zelżała, drobny, ostry śnieg siekł mu boleśnie twarz, przez szalowy kołnierz śnieg przedostawał się aż na gors koszuli, topniał, wywołując niemiłe uczucie zimna i wilgoci. Skarski klął, na czem świat stoi, całą awanturę.
Po upływie pół godziny drzwi wreszcie cicho się otwarły, i ukazała się w nich głowa Stanisława.
— Prędziutko radcuniu, bo będzie wsypa!..
Skarski szybko przekroczył próg, przedostał się przy pomocy Stanisława na jakiś korytarz, oświetlony małą, zapyloną, odrutowaną żarówką. Szybko przeszli korytarz. Stanisław pchnął małe, suknem