Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/58

Ta strona została skorygowana.
VII.


Śledztwo się rwie.


Prokurator Gliński siedział w swym głębokim fotelu, patrząc odruchowo na stos aktów, spiętrzonych w nieładzie na olbrzymiem biurku. Oczy jego wyrażały głębokie zamyślenie. Myśli szybko biegły po rozlicznych torach i drogach, które swój początek brały z cieniutkiego pliku aktów, na których, jak na złość, wesoło igrał jeden, rozszczepiony od całego snopa, promień zimowego słońca.
— Rzeczywiście, djabelnie powikłana sprawa — powtarzał prokurator, gładząc się nerwowo po doskonale wyczesanych, lśniących jak czarny plusz włosach.
— Dja — bel — nie trudna!
Wzrok prokuratora padał, nie wiedzieć który już raz, na zieloną okładkę z nic nie mówiącą sygnaturą i kaligraficznym napisem: „Sprawca nieznany“. Nie wiedzieć który już raz Gliński odczytywał sądowy wywód oględzin zwłok zamordowanego w kabarecie bankiera i protokóły zeznań kilku świadków, którzy właściwie nic w tej spra-