Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/63

Ta strona została skorygowana.
VIII.


Przykre odwiedziny.


Od kilku dni ciężka mgła smutku spowiła mieszkanie Skarskich. Zagadkowe troski Wika jakby osiadły w każdym kącie pokojów. Zdawało się, że ten smutek otulił meble, przyciemnił koloryt ścian, zatruł powietrze. Śniadania i obiady mijały w milczeniu, każda rozmowa wydawała się zbyt głośna i niepotrzebna.
Rodzeństwo Skarskich zbyt silnie było do siebie przywiązane, by smutek i troska jednego mogły być obojętne dla dwojga innych. Józef mizerniał, sieć zmarszczek na jego czole zwiększyła się; przez kilka ostatnich dni Józef bardziej jeszcze posiwiał. Roześmiana, rozszczebiotana Wanda przycichła jak trusia, tylko dużemi czarnemi oczyma spoglądała na posępne twarze obu braci i martwiła się ich troskami, choć zupełnie były jej nieznane, — kobiecą tylko intuicją odgadywała, że nie powinna o nic pytać. Wiedziała, że Wik wyjeżdża, prawdopodobnie na długo, możliwe nawet, że do Warszawy nigdy nie wróci.