Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/75

Ta strona została przepisana.

— Doskonale! Ale niech mi pan komisarz opowie, w jaki sposób wpadł pan na trop tego draba.
— Łatwiej, niż pan prokurator przypuszcza.
Borewicz wyciągnął papierośnicę, powolnym ruchem zapalił papierosa, głęboko zaciągnął się dymem i wolno, cedząc słowo po słowie, jakby chciał podsycić jeszcze ciekawość prokuratora, mówił:
— Wczoraj po południu kończyłem powtórne przesłuchiwanie wszystkich artystów i personelu technicznego teatru. Żaden z nich nie powiedział nic nowego. Każdy zeznał, że o morderstwie dowiedział się już po fakcie i to jeden od dyrektora teatru, drugi od inspicjenta, trzeci od kole, czy koleżanki.
Około godziny dziewiątej wieczorem byłem zmęczony jak pies i silnie poirytowany, bo zdawałem sobie o tej godzinie już sprawę z tego, że ponowne przesłuchania nie doprowadzą mnie na żaden ślad. Ostatniego przesłuchiwałem robotnika, Stanisława Wójka. Chciałem jak najprędzej zbyć się tego człowieka, sądząc, że tyle wie, co i jego poprzednicy. Nagle zauważyłem, że na moje pytanie, czy kogo obcego z poza personelu teatralnego nie zauważył za kulisami, Wójek zaczyna się wahać i po „cwaniacku“ stara się dać wymijającą odpowiedź. Natarłem na niego silniej, a drań przyznał się, że za paczkę papierosów i kilka złotych wpuścił znajomego urzędnika bocznemi drzwiami za kulisy. Twierdził, że nazwiska urzędnika nie pamięta, ale może wskazać, gdzie mieszka. Bezzwłocznie wsadziłem Wójka do paki i dziś o siódmej rano razem z ajentami i z nim powędrowałem do miasta. Wójek szedł pewnie naprzód, my za nim o dwa kroki, wreszcie zatrzymał się przed kilkopiętrowym