Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/81

Ta strona została przepisana.

boli, że wiem, iż tu dzieje się coś strasznego, a ja... ja... nie wiem co... Józuś, ulituj się nade mną i powiedz mi, co za nieszczęście zwaliło się na nas!
— Ja przecież po nocach nie sypiam, tylko słucham, jak Wik biega po pokoju jak zwierz w klatce, słucham, jak ty po nocach ciężko wzdychasz i zasnąć nie możesz, a raz nawet, zdawało mi się, Józuś, że ty płakałeś....
Gęste łzy spadały z oczu Wandy. Józef wstał, podszedł do niej, wziął w swe dłonie jej zalaną łzami twarz i złożył pocałunek na jej miękkich włosach. Józef postanowił za wszelką cenę uśmieżyć żal i ból tego dziecka, postanowił nawet skłamać, byleby przerwać tę rozpacz.
Sam po sobie Józef wiedział, jak taka rozpacz boli, jak strasznie rwie serce i duszę na strzępy...
— Wandeczko, niepotrzebnie płaczesz i męczysz się. Jeśli koniecznie chcesz, — ja ci powiem wszystko. Nie chcieliśmy nic przed tobą taić, — przecież wiesz, jakie wielkie zaufanie mam ja i Wik do ciebie. Troski Wika są jednak czysto zawodowe, nie mówiliśmy tobie o nich, bo sądziliśmy, że ich nie zrozumiesz.
Wanda otarła łzy i prosiła:
— Powiedz, Józuś, wszystko, powiedz...
— Ależ dobrze, powiem ci wszystko. Otóż Wik jako urzędnik podjął się bardzo trudnej i delikatnej misji dyplomatycznej. Dużo pracy, trudu i zabiegów dla niej poświęcił, nawet finansowo dla tej sprawy poważnie się zagalopował, wierząc święcie w to, że jej wynik nietylko ułatwi mu zrobienie karjery, ale zasłuży się tak dalece państwu, że nazwisko jego może stać się sławne. Znasz przecie Wika i jego olbrzymią ambicję. Tymczasem