Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/82

Ta strona została przepisana.

plan Wika nietylko, że się nie udał, ale nawet skompromitował go, i posądzono go o karjerowiczostwo, minister zarzucił Wikowi, iż starał się go skompromitować i utrącić, — wynikła wreszcie między Wikiem a ministrem ostra bardzo wymiana zdań, po której Wik musiał porzucić posadę. Zrozumiesz Wandeczko, że dzisiejsza sytuacja Wika nie jest do pozazdroszczenia. Dobra wola jego została źle zrozumiana, pozostał mu niesmak, wrogowie, przymusowa bezczynność i dość pokaźne długi. Znając Wika zbytnią wrażliwość i nerwowość, zrozumiesz, jak dalece czuje się on złamany, sponiewierany i skopany, nawet nie staram się go pocieszyć, wiem, że sam w sobie musi to wszystko strawić i przeboleć.
— I dlatego chce nas opuścić i jechać do Konstantynopola? — spytała Wanda.
— Tak, dlatego. I nie powinnaś go, Wandeczko, od tego planu odwodzić. Widzisz, jak ja trzymam się ostro, — choć nie mniej od ciebie boleję na myśl o rozłące. Pobyt w Konstantynopolu uspokoi go i wzmocni. Twoje łzy i mój ból utrudniają mu tylko wyjazd, a nie potrzeba jeszcze silniej go rozdrażniać. I tak jest dość obolały. Trzymaj się, Wandeczko, dzielnie i mocno i nie pokazuj mu swych łez. Za rok, za dwa Wik wróci z pewnością do Warszawy, a wtedy może powołają go znowu do służby w ministerstwie, może wtedy uznają, że spotkała go krzywdząca niesprawiedliwość. Niema, Wandeczko, sytuacji bez wyjścia, i Wik wybrnie ze swych przykrości, — tylko nie potrzeba się zbytnio poddawać przeciwnościom, tylko głowę trzymać do góry i śmiało patrzeć w oczy ludziom i życiu...
Wanda otarła łzy, uspokoiła się znacznie. Coraz rzadszy już szloch po silnym ataku płaczu