Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/85

Ta strona została przepisana.

wielkie osłabienie, powoli Wik wstał z łóżka i chwiejnym krokiem zmierzał ku szafie, by wyjąć ubranie. Komisarz policji zażądał kluczy od szaf i biurka. Wik milcząco wręczył je. Rozpoczęła się rewizja już z udziałem oczekujących w przedpokoju policjantów.
Policja zabrała całą korespondencję Wika i szereg ważnych papierów urzędowych. Po kilkunastu minutach Wik był ubrany, ale tak osłabiony, że policjanci musieli mu pomagać wyjść. W korytarzu spostrzegł Wik płaczącą siostrę i śmiertelnie bladego Józefa. Przystanął, chciał do nich przemówić, nie mógł...
— Dobranoc państwu! — rzucił komisarz policji do Józefa i Wandy, nie zdając sobie nawet sprawy ze swej brutalności.
Nagle, gdy Wik mijał drzwi wejściowe, usłyszał za sobą jakiś dziwny, tępy łoskot, jakgdyby padającego ciała. Szybko odwrócił głowę i zobaczył, jak Józef zemdlony osunął się na podłogę. Wanda padła na kolana i, kryjąc twarz w ubraniu zemdlonego brata, wołała:
— Józuś, ratuj nas, ratuj!
Wolno zszedł Wik ze schodów. Policjanci usadowili go w dorożce, podnieśli deszczochron. Przeciążona dorożka zaczęła się wolno toczyć po nierównym bruku.