Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/86

Ta strona została przepisana.
XI.


W więzieniu śledczem.


Było już blisko północy, gdy dorożka dowlokła się przed bramę więzienia śledczego. Policjanci pomogli Wikowi wysiąść, zadzwonili, i po chwili wprowadzono aresztanta przez ciężką żelazną bramę i przez ciemne podwórze do źle oświetlonego przedsionka. Komisarz policji wszedł do kancelarji więziennej, by oddać papiery i nakaz aresztowania. Wik był tak zmęczony, że nie mógł utrzymać się na nogach — usiadł na schodach. Kilku strażników więziennych w popielatych ubraniach bacznie przypatrywało się nowemu i spokojnemu więźniowi. Jeden ze strażników spytał:
— Za walutę, czy za agitację, co?
Wik nie odpowiedział, nie słyszał pytania, nie wiedział, co się wokoło niego dzieje, zobojętniał na wszystko. W odpowiedzi wyręczył go jeden z policjantów.
— To nie waluciarz, — to grubszy fisz. Morderstwo.
— Fiu, fiu — z podziwem patrzeli strażnicy.