Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/88

Ta strona została przepisana.

— O co pan jest posądzony?
— Nie wiem, lepiej ode mnie wie to komisarz policji, lub prokurator, który wydał nakaz aresztowania.
— O zamordowanie bankiera Karola Mertingera — wyjaśnił szybko komisarz policji.
Urzędnik wpisał, Wik widział kaligraficznem pismem, świeżym, błyszczącym atramentem na białym papierze wypisane słowo: Morderstwo. To słowo olbrzymiało, olbrzymiało i olbrzymiało w jego oczach, aż doszło wielkością do rozmiarów pokoju, potem zaczęło całym ciężarem padać na niego. Przydusiło mu klatkę piersiową, ręce, nogi, głowę — Wik tracił oddech.
Straszny koszmar znikł, bo przystąpiono do rewizji, odebrano Wikowi wszystko z wyjątkiem chustki do nosa i kilku papierosów, wreszcze klucznik trącił Skarskiego w ramię: Proszę za mną — sucho rozkazał.
Wyszli na korytarz. Za Wikiem ustawili się strażnicy więzienni z karabinami i komisarz policji. Aresztanta przeprowadzono przez duży podwórzec więzienny, odemknięto znów jakąś ciężką, żelazną bramę, potem skierowano się w labirynt białych, skąpo oświetlonych odrutowanemi żarówkami korytarzy. Klucznik zatrzymał się przed jednemi z wielu dębowych drzwi. Wik mimowoli rzucił wzrokiem na nie. Zobaczył na bronzowo lakierowanych drzwiach dużą białą cyfre: 3.
— Gdzie ja taką cyfrę na drzwiach widziałem? myślał Wik.
Po chwili przypomniał sobie, że taką samą cyfrę, wypisaną na drzwiach białym lakierem, widział tego pamiętnego wieczoru, gdy był za kulisami „Złotego Ptaka“, gdy schowany za starą deko-