Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/94

Ta strona została przepisana.

mający się na nogach, zaniedbany, od tygodnia chyba nieogolony. Była chwila, w której Glińskiego ogarnęło współczucie, ale była to chwila krótka, przelotna, bo w myślach prokuratora znowu odżył tamten Skarski, szczęśliwy rywal o względy pani Hali. Wizja uścisku i pocałunku zarysowała się znów wyraźnie przed jego oczyma, — źrenice Glińskiego przybrały odblask zimnej stali.
— Pan Wiktor Skarski? — spytał wreszcie prokurator.
— Tak, ja, cicho odpowiedział Wik.
— Prokuratura oskarża pana o zbrodnię morderstwa na osobie bankiera Karola Mertingera, która popełnił pan w ten sposób, że dnia 9 lutego pchnięciem kindżału w serce zamordował go pan w garderobie teatru „Złoty Ptak“. Zaznaczam zgóry, że jako oskarżonemu wolno panu uchylić się od odpowiedzi na moje pytania, wolno panu mówić nieprawdę, ale przy wymiarze kary będzie to panu policzone, jako okoliczność obciążająca. Czy przyznaje się pan do zbrodniczego czynu?
— Nie.
Oczy Wika zaczęły zdradzać jakiś niezwykły upór, wyraz twarzy wskazywał na powrót energji. Skarski podniósł głowę do góry, wpatrzył się prosto w oczy Glińskiego i wolno, stanowczo, dobitnie powiedział:
— Nikogo nie zamordowałem.
Gliński uśmiechnął się.
— Czy dnia 9 lutego t. j. w dzień popełnienia tego morderstwa był pan za kulisami w kabarecie?
— Tak, byłem.
— Co pana skłoniło do tego?