Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/98

Ta strona została przepisana.

łem Mertingera, — człowieka tego nie znałem i nie miałem powodu go mordować!
— Nie miał pan powodu mordować... — cedził przez zęby Gliński, wpijając w Wika swoje złe oczy, a potem wolno i dobitnie, kładąc akcent na każdej głosce, spytał:
— A czy powodem tym nie mogła być choć by pani Halina Mertingerowa?
Wik zerwał się z krzesła. W pierwszej chwili postąpił ku Glińskiemu, jakby się chciał rzucić na niego, potem siły go opuściły, zatoczył się i padł znowu na fotel.
Prokurator nacisnął guzik dzwonka. Wszedł konwój. Gliński wydał krótki rozkaz: —
Odprowadzić tego pana zpowrotem do więzienia.