Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/117

Ta strona została uwierzytelniona.

nien się pan uzbroić w cierpliwość i spokój, będzie panu to bardzo potrzebne w śledztwie. Niech pan będzie przekonany, że nikt pana nie będzie sądził bez dokładnego zbadania każdego szczegółu sprawy.
Gdy oskarżony uspokoił się nieco, prokurator nacisnął dzwonek. Wszedł konwój policyjny. Prokurator kazał odprowadzić oskarżonego z powrotem do więzienia, na pocieszenie jednak powiedział:
— Dziś jeszcze wydam zarządowi więzienia polecenie, aby pozwolono panu palić i korzystać z prywatnych obiadów.
Oskarżony dziękował oczyma i chwiejnym krokiem wyszedł z gabinetu prokuratora, zgarbiony jak starzec.
Zaledwie konwój zamknął drzwi za aresztantem, gdy do kancelarji prokuratora wpadł bez zameldowania inspektor Sandberg. Twarz inspektora wyrażała niesłychane wzburzenie.
— Cóż to prokurator przygwoździł Karnickiego? — spytał zanim zdołał się jeszcze przywitać.
— Ano tak — odpowiedział spokojnie prokurator — podejrzany jest o zamordowanie Gałkina...
— Kogo?? — zapytał Sandberg i aż rozłożył ze ździwienia ręce, przypominające mocne, sękate konary grabiny.
— Gałkina.
— Chyba prokurator żartuje. — odpowiedział poważnie, zaniepokojony Sandberg.
— Nie żartuję, są bardzo silne poszlaki przeciw niemu. Ale dlaczego się pan tak dziwi?...
— Nietylko dziwię się, ale jestem bardzo zaniepokojony. Aresztowanie w takiej sprawie Karnickiego może nas strasznie zdyskredytować. Lubi go cała Warszawa. Szczęście, że prasa jeszcze o tem nie wie, bo ani święconą wodą nie obmylibyśmy się z tego skandalu. A to ładna historja...
Twarz Sandberga wyrażała tak wielki niepokój, że zbiła prokuratora zupełnie z tonu.