Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Sandberg dał się namówić. Widoczne było, że obojętne mu, w jaki sposób zabije czas.
Weszli do restauracji, usiedli przy zacisznym stoliku obok wodotrysku. Kelner przyniósł flaszkę wiśniaku i smaczne zakąski.
— Teraz niech pan inspektor przy wódce opowie o tej tajemniczej damie w białym płaszczu. Bądź co bądź, dokazał pan cudu, podobno w ciągu kilku godzin obalił pan cały materjał śledczy, jaki gromadzono od pół roku...
— Przedewszystkiem muszę zauważyć — powiedział Sandberg — że reklama, jaką zrobiła mi prasa, jest zupełnie niezasłużona. Sprawą morderstwa przy ulicy Chmielnej zajmowałem się tylko pośrednio, a do wykrycia zbrodni dopomógł mi przypadek...
— Bardzo skromnie pan zaczyna — wtrącił Kierski.
— Nie lubię się chwalić, a już bardzo nie lubię odgrywać roli Conan Doylowskiego bohatera. Jeśli w ostatnich czasach udało mi się rozwikłać kilka zawikłanych wypadków kryminalnych, to głównie dopomógł mi do tego przypadek, a potem dopiero zasada, że sprawcy zbrodni należy szukać wszędzie, a nietylko w jednem podwórku. Jeśli detektyw chce pracować skutecznie, nie powinien ubierać okularów jak koń dorożkarski i iść wpatrzony tylko w obraz, który ma przed sobą, pomijając rzeczy, które powinien widzieć z boku. Borewicza zabija jednokierunkowość śledztwa. Gdy zacznie się posuwać w jednym kierunku, to za żadną cenę od niego już nie odstąpi, choćby stale uderzał w próżnię...
— To prawda. Tak było i w sprawie głośnej afery bci Skorskich — dorzucił sędzia Lampert.
— Tak, to było ze sprawą Skarskiego i to samo ze sprawą morderstwa przy ulicy Chmielnej, czyli ze sprawą „pani w białym płaszczu“, jak to dziś nazywa Warszawa. W pół godziny po wykryciu morderstwa przy ulicy Chmielnej, a więc jeszcze w lipcu roku zeszłego, byłem razem z Borowiczem na miejscu