Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/136

Ta strona została uwierzytelniona.

Po kilkugodzinnem czekaniu wskazano mi adres komisarza, któremu przydzielono sprawę mojego męża. Żołnierz prowadził mnie milcząco przez długi labirynt korytarzy. Przed niektóremi drzwiami stały uzbrojone posterunki. Patrzyłam na twarze tych ludzi, malowało się na nich bezgraniczne posłuszeństwo, gotowość spełnienia każdego, nawet najbardziej szaleńczego rozkazu przełożonego. Te twarze napełniały mnie przerażeniem. Żołnierz wskazał mi wreszcie małe, brudne drzwi, na których czerwoną farbą widniał napis: „Paweł Michajłowicz Gałkin — diełoproizwoditiel“. W pokoju siedział jakiś potworny garbus w zielonej gimnastiorce i juchtowych butach. Przedstawiłam mu swoją prośbę, błagałam o wypuszczenie mego męża na wolność. Garbus słuchał z zajęciem, potem śmiejąc się, rozchylił swoje grube, odstające wargi.
— Naiwnie osądza pani sprawę — mówił z szyderstwem. Czy sądzi pani, że władza proletarjatu wypuści na pani prośbę człowieka, który przeciw tej władzy spiskował i chciał ją obalić?
— Ale mój mąż nie zajmował się nigdy polityką, oddany był całą duszą swojej starej matce, mnie i dziecku i nie interesował się nawet tem, co się dzieje na ulicy...
— Pozwoli pani, że jesteśmy innego zdania i nie polegamy nigdy na zapewnieniach żon aresztowanych, tylko prowadzimy śledztwo do samego końca.
— Ależ panie komisarzu, mogę przysiądz, na ikonę, że mąż mój jest niewinny...
Garbus roześmiał się jakimś psim skowykiem.
— Aż na ikonę? — to rzeczywiście poważny dowód jego niewinności, który wyratuje pani męża „z pod ściany“ — śmiał się dziko.
Zbliżyłam się do niego, uklękłam i błagałam o litość nad niewinnym człowiekiem.
— Tu nie teatr, — rzucił szorstko i chciał zawołać strażnika, aby mnie wyprowadził z pokoju.