Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/17

Ta strona została uwierzytelniona.

musi ktoś znowu podjąć. Zgłosił się dobrowolnie brat aresztowanego Alosza. Desperacka kandydatura nie została jednak przyjęta, postanowiono sprawę odłożyć do następnego zebrania. Tymczasem rozstawione na ulicy straże meldowały bliski świt.
Przewodniczący zamknął zebranie. Wychodzono oddzielnie lub w małych grupkach, każdy zdeprymowany z pochyloną głową.
Pierwszy wyszedł inżynier Gałkin, w kilka minut po nim podążyła Tatjana Iwanowna Szulgin. Na ulicy zrównali się. Młoda dziewczyna podeszła do słaniającego się z osłabienia garbusa.
— Nie jesteście zdrów, może oprzecie się na mojem ramieniu?
— Dziękuję. Już drugi raz przyjmuję pani pomoc — odpowiedział cicho garbus — i jak bezradne dziecko pozwolił się chwycić pod ramię i prowadzić przez ulicę.
Długo szli w milczeniu, wreszcie Gałkin zaczął żalić się cichym głosem:
— Widzi pani spieszę się do kraju, bo czuję, że niedługo już nogami mierzyć będę ziemię.
Tatjana Iwanowna schyliła głowę, jakby jej zbytnio ciężyła i mocniej chwyciła towarzysza pod ramię.
Dochodzili właśnie do dworca Gdańskiego. Nocny tramwaj odjeżdżał w kierunku Warszawy. Przy pomocy swej towarzyszki wsiadł Gałkin do wozu, ona skierowała się na Stalową. Gdy jasno oświetlony wóz ją wymijał, usłyszała jeszcze głos Gałkina z platformy:
— A jutro będzie pani w cukierence na Wilczej?
— Będę o czwartej, — odpowiedziała donośnie, by zagłuszyć uderzanie kół o szyny.