Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/26

Ta strona została uwierzytelniona.

splatał sytuacje w najprzeróżniejsze i śmieszne węzły, by z niesłychaną łatwością potem je rozplątać, ściągnęły tłumy publiczności na widownię.
Roześmiane twarze wychodzącej publiczności świadczyły, że kilka godzin spędzonych w teatrze, musiały należeć do miłych. Ustna recenzja, ta najlepsza i najszybsza ze wszystkich, szła teraz razem z publicznością do miasta, aby jutro ustawić znów przed kasą teatralną długą kolejkę miłośników talentu Juljana Saji.
Gdy ostatnie grupki publiczności opuściły wnętrze teatru, zgasły u wejścia lampy, a potem, jak na komendę, gasły kandelabry uliczne, pogrążając Plac Teatralny w coraz większych ciemnościach.
Dochodziła godzina pierwsza, gdy z bocznej bramy teatru wysunęło się dwoje ludzi: artystka Hanka Krzesz i jej przyjaciel młody, a już głośny dramaturg, Ludwik Karnicki. Szybko skierowali się na róg Trębackiej, gdzie oczekiwała ich czarna limuzyna, w której, jak w zwierciadle, przeglądały się jaskrawe światła reklam sal dancingowych. Znudzony przydługiem oczekiwaniem szofer, wyskoczył z wozu, otworzył błyszczące drzwi samochodu. Za chwilę lekki warkot motoru unosił Krzeszównę i Karnickiego w kierunku Krakowskiego Przedmieścia.
Obydwoje milczeli długą chwilę. Przy wjeździe w Aleje Ujazdowskie, gdy limuzyna z wielką szybkością płynęła po wyszlifowanym asfalcie wśród alei lamp łukowych, Karnicki nachylił się do swej towarzyszki:
— Co powiesz o komedji Saji?
Krzeszówna, jakby niedosłyszała pytania, odwróciła głowę. Nie doczekawszy się odpowiedzi, zaczął nerwowo wygwizdywać melodje jakiegoś schimmy. Po chwili odezwał się rozdrażniony:
— Widzę, że humor dziś ci znowu nie dopisuje. Prawdopodobnie postanowiłaś dalej grać na moich nerwach. Przynajmniej dziś mogłabyś mnie oszczędzać...