Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/29

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pomówimy o tem po kolacji, nie chcę teraz psuć twego przysłowiowo dobrego apetytu.
Karnicki przekręcił taster. Olbrzymi pająk zgasł, jedna tylko żarówka rzucała z pod kolorewogo abażuru snop światła na biały obrus. Reszta pokoju tonęła w miłym, łagodnym mroku. W milczeniu usiedli do kolacji.
Przysłowiowy apetyt niedopisywał widocznie Karnickiemu; nalewał tylko jeden kieliszek koniaku po drugim, przełykał go chciwie, nie tykając zakąski. Nastrój kolacji psuło deprymujące milczenie. Tylko on rzucał od czasu do czasu niespokojny wzrok na swą towarzyszkę, jakby pragnął z jej zielonych źrenic naprzód odgadnąć, do jakiego napięcia doprowadzi dzisiejszą rozmowę. O czem będzie Krzeszówna mówiła — wiedział doskonale.
Oczy młodej artystki błądziły jednak obojętnie po powierzchni obrusa i po kryształowej zastawie, nie pozwalając absolutnie nic w nich wyczytać.
Pokojówka podpaliła maszynkę z czarną kawą i wyszła z pokoju.
Teraz Krzeszówna wstała od stołu, usiadła w wygodnym fotelu. Wyjęła ze srebrnego pudełka papierosa, zaciągnęła się i patrząc w kłęby unoszącego się nad jej głową dymu, mówiła:
— Proszę cię Ludwiku, posłuchaj cierpliwie, co chcę powiedzieć. Mówiłeś przed chwilą w aucie, że masz dość moich kaprysów i chimer, że zniszczyłam ci nerwy...
— Nigdy tego nie mówiłem — przerwał niecierpliwie.
— Może dosłownie tak nie powiedziałeś, ale zmierzałeś do tego. Przyznaj się, bądź odważniejszy... Mam przykre chimery i wbrew swej woli, szarpię twoimi nerwami, ale to drobnostka. Dla ciebie najważniejsze, że ja mam wielkie potrzeby i jestem zbyt kosztowną na twoją kieszeń przyjaciółką...
— Co ten wstęp ma znaczyć? — przerwał, a głos jego zdradzał lęk.