Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/31

Ta strona została uwierzytelniona.

ze mnie. Czy sądzisz, że nie widzę, jak beznadziejnie uganiasz się za tematem, jak po nocach zapisujesz jakieś świstki, które rano widzę w koszu?...
— To nieprawa!
— Ludwiku!.. nie oszukuj sam siebie... Ty nic już nie napiszesz. O tem dobrze wiesz ty i ja, która od dwóch lat pod jednym z tobą mieszkam dachem, wiedzą nawet wszyscy na ulicy, skoro obdarzają cię miłą nazwą: „młody literat na emeryturze“...
Ostatnie słowa podziałały na Karnickiego, jak mocne uderzenie po twarzy. Zbladł, skurczył się w sobie, jakby się prężył do skoku. Zacisnął pięście, zdawało się, że chce pomścić bolesną zniewagę, w oczach grały mu niesamowite blaski.
— Jak mnie nazywają?? Powtórz! — krzyknął, a z jego krtani wydobywał się groźny świst.
Pani Hanka wytrzymała piorunujący wzrok, patrzyła długą chwilę prosto w jego oczy, jakby ujarzmiała dzikie zwierzę. Próbowali siły swego spojrzenia. Krzeszówna zdawała się zwyciężać, bo powoli, akcentując głośno każdą zgłoskę powtórzyła bez trwogi:
— Nazywają cię „literatem na emeryturze!“
— Kto?
— Wszyscy twoi przyjaciele, nawet Saja, któremu tak przyjacielsko ściskałeś dłoń za kulisami.
— Kłamiesz!
— Mówię prawdę!
Padł złamany w fotel, przysłonił twarz ręką, palce drgały mu nerwowo, jakby przechodził przez nie prąd elektryczny. Z piersi wydobył się stłumiony jęk:
— Saja...
— Tak, Saja — odpowiedziała spokojnie.
Patrzyła na przyjaciela, badała do jakiego stopnia człowiek ten da się złamać. Widząc, że ukrył twarz w dłoniach, niekrępowała się teraz i jej małe wykarminowane usta rozchyliły się w lekkim uśmiechu. Oczy zdradzały tryumf. Po krótkiej pauzie przystąpiła znów do wiwisekcji: