Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/32

Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz nareszcie zrozumiesz, dlaczego chcę zerwać nasz stosunek. Czy sądzisz, że obdarzony tak miłym tytułem, masz jeszcze jakieś wp.ywy w teatrze? Cały rok przy obsadzie ról jestem stale wypierana... Stanisław, który stoi w bramie ma większy wpływ od ciebie. Cały rok znoszę afronty, których ty nie widzisz. Czy wiesz, że wszyscy przebąkują w teatrze, że w następnym sezonie będę grać... na Pradze? Powiedziałeś, że zapewniałam cię o swej miłości. Tak, to prawda... ale kiedy to było? Wtedy, kiedy kochałam twój talent, imponowałeś mi bystrym umysłem, a dziś? Czy żądasz odemnie, abym kochała bryłę mięsa, która skurczona siedzi obok mnie w fotelu?
Drżał na całem ciele. Pod wpływem jej zarzutów postać jego kurczyła się, jak ciało ślimaka pod ukłuciami szpilki. Nie bronił się ani słowem. Z piersi jego wydobywał się coraz szybszy oddech.
Krzeszówna mówiła dalej:
— Gdy przypomnę sobie dzisiejszą scenę za kulisami, ciebie i Saję, który z taką łaskawością i pobłażliwością pozwolił tobie ściskać swoją rękę... Czy widziałeś ironiczne uśmiechy wszystkich?
Z piersi Karnickiego wydobył się skowyt, jak u ranionego zwierza. Zaczął łkać żałośnie. Potem runął bezwładnie na dywan, uchwycił rękami jej stopy.
— Dość Hanko! — prosił.
Przez jedwabną pończochę uczuła na swej nodze łzy przyjaciela. Spazmatycznie całował jej stopy, tulił rozgorączkowaną twarz do śliskich jedwabnych pończoch. Coraz silniejszy atak płaczu rozsadzał mu piersi.
Przez twarz artystki przebiegło coś jak litość. Opanowała się jednak szybko. Spytała zimno:
— Więc to jest wszystko, co mi odpowiesz na moją propozycję...
— Nie, Hanko!... nie — prosił, jak rozełkane dziecko. — Ty nie odejdziesz odemnie, ja zginę, zmarnieję. Tylko z życiem razem mogę cię stracić.