Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/34

Ta strona została uwierzytelniona.

śnie. Resztką sił wyszedł na korytarz, zdjął z kołka kapelusz i zarzutkę i cicho, aby nie zbudzić służby odkręcił zatrzask i wyszedł na ulicę.
Spokój nocy przywracał mu przytomność. Lekki wiatr chłodził rozpaloną skórę na twarzy, wysuszał powieki. Nerwy przestały wibrować, jak drgające struny. Wolnym krokiem przeszedł Nowowiejską, przystanął na rogu Alei. Na skraju nieba od strony Belwederu widniało jasne pasmo światła, rozszerzało się coraz bardziej, jakby skupiało się do ataku przeciw ciemnościom. Z ogrodu Botanicznego dochodził nieśmiały świergot wcześnie zbudzonego ptaka, który oznajmiał braciom radosną nowinę bliskiej jutrzenki.
Dniało.
Karnicki przeraził się na myśl, że za godzinę słońce wyzłoci dachy domów, zacznie wypędzać ludzi do ich codziennych zajęć. Za wszelką cenę chciał przedłużyć noc o kilka godzin. Zdawał sobie jasno sprawę, że słońce dnia nie utrzyma jego przyjaciółki w tym samym nastroju litości, w jakim ją pozostawił. Skierował się w stronę Belwederu. W miarę oddalania się od domu, myśli Karnickiego coraz lepej wiązały się ze sobą, coraz jaśniej i lepiej rozumiał szczegóły nocnej rozmowy z Hanką. Zaczął już nawet chłodno rozumować. Zrozumiał, że Hanka wszczynając dzisiejszą rozmowę wprost go nienawidziła, dopiero gdy zobaczyła jego łzy, gdy usłyszała szloch, odczuła litość dla jego bezsilności.
— Czy rzeczywiście jestem bezsilny? — pytał sam siebie.
Na to pytanie nie znajdował na razie odpowiedzi.
Trzy lata tworzył, napisał szereg rzeczy, które krytyka przyjęła wprost z entuzjazmem. Posunięto się tak daleko, że twierdzono, iż po długim zastoju dopiero on pchnął polską sztukę dramatyczną na wyżyny. Tak — ale wtedy całych lat trzy kochał się w Hance. Wtedy nie ośmielał się marzyć o pięknej artystce, jako o swej przyjaciółce. Kochał cierpli-