Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/35

Ta strona została uwierzytelniona.

wie, krył się ze swoją miłością, czasem tylko myślał o jej zdobyciu. Wiedział, że małe ma szanse podobania się. Nie był urodziwy. Jego wielka, chuda sylwetka o szybkich, nerwowych ruchach miała w sobie nawet coś śmiesznego. Nie mógł wobec niej odegrać roli Don Juana. Postanowił odgrywać rolę człowieka nieszczęśliwego. W bogatej fantazji tworzył obrazy tragicznych nieporozumień, wplatał w nie swoją osobę, lub wymyślał typy ludzi podłych, których on z nieuleczalnym optymizmem chciał przekształcić w ludzi szlachetnych. Fantazował nieszczęśliwą miłość do kobiety złej.
Z całą tą serją obrazów swej fantazji wchodził weczorną godziną do jej zacisznego pokoju, siadał w miejscu, gdzie światło nie padało na jego twarz i opowiadał o rzekomych tragedjach swego życia. Czasem żalił się, jak dziecko. Młoda artystka pocieszała go wtedy, odwoływała od szaleńczych zamiarów, z którymi przed nią żonglował z udaną nonszalancją.
Aż przyszedł moment, gdy zatracił własny krytycyzm, fantazję zmieszał wtedy tak dalece z rzeczywistością, że zaczął się czuć człowiekiem nieszczęśliwym i w ciszy swego pokoju płakał sam nad sobą. W tych latach urojonych cierpień tworzył, tworzył rzeczy niepowszednie, nawet wielkie. Dyrekcje teatrów ubiegały się o prawo wystawiania jego sztuk. Wreszcie stał się wielkim. Dochody miał nadspodziewane.
Wreszcie przyszedł upragniony wieczór. Wieczór ten jakby rylcem utrwalił się w jego mózgu.
Była zima.
Artystka drzemała na szerokiej otomanie — obok niej leżały rozsypane kartki roli. Cicho w sunął się do pokoju. Usiadł u jej nóg, chłodne róże położył lekko na jej piersiach. Zapach kwiatów obudził artystkę z półsnu. Przycisnęła kwiaty do rozpalonych skroni.
Wtedy wyjawił jej swoje pragnienia: Chciałby wyrwać ją z pod wiszarów czarnych chmur, z ulic