Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/36

Ta strona została uwierzytelniona.

pokrytych brudnym śniegiem, a przenieść ją tam, gdzie fale lazurowego morza w zatoce La Marsa rozbijają się w słońcu na tysiące kolorowych kropel, tam, gdzie na złotym pisku diun tworzy oaza barwną plamę.
Czy trudno przy jego zarobkach, które trwoni z kolegami w knajpach warszawskich, wybrać się teraz do Tunisu?
Pani Hanka nie odpowiedziała. Położyła miękkie, ciepłe palce na jego ręce. Długo trwali wtedy w dziwnym nastroju...
Gdy pierwsze promienie słońca czerwieniły dachy sąsiednich domów, zbudzili się z gorączkowego snu.
Wkrótce po tej nocy wyjechali, by przeżyć bajkę wśród zielonych palm Tunisu. Tam stworzył najpotężniejsze swoje dzieło.
Gdy powrócili do Warszawy, wynajął mieszkanie przy Natolińskiej. Zamieszkali w nim oboje. Od tej chwili żył z nią, wchłaniał ją zupełnie. Dwa lata, spędzone w wspólnym mieszkaniu uważał za najszczęśliwsze w swem życiu, — ale przestał fantazjować, był już sobą, przestał pisać, jakby miłość wypędzała z jego duszy i mózgu całą twórczość. O to powstawały między nimi najpierw drobne, potem coraz większe scysje. Ona w dalszej jego twórczości widziała swoje wielkie nadzieje — on próbował pisać, — ale nie szło.
— Zamilkłem, jak historyczny Pierre Vidal — zaśmiał się tak głośno, że aż oprzytomniał.
Spostrzegł, że zapędził się za daleko, mijał drogę Królewską i bezmyślnie kierował się do Wilanowa. Stanął, otarł pot z czoła, który spływał kroplami, zatrzymywał się na jego gęstych brwiach, rozlewał się po rozgorączkowanych policzkach. Spojrzał na zegarek: dochodziła szósta. Zdjął palto, przewiesił je przez ramię. Zawrócił do miasta. Z krainy marzeń wracał do rzeczywistości.
— Co ja jej dziś powiem? — to pytanie, jak ostry gwóźdź w bijało się boleśnie w jego mózg.