Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/38

Ta strona została uwierzytelniona.

o których Zabielski zgóry wiedział, że są zmyślone — ale niestety fikcyjności ich nie mógł udowodnić; — typowa spółka handlowa, wykwitła na stanie półprawa, jaki ustalił się po wojnie. Zabielski wertował po raz dziesiąty ustawę, wyciągał z grubego foljału akt zeznania poszkodowanych, zastanawiał się nad każdem ich słowem. Praca była żmudna i niewdzięczna.
Jakby na złość temu wysiłkowi człowieka, wyrwał się ze snopu promieni sierpniowego słońca jakiś jeden wesoły promyk i igrał po twarzy prokuratora, drażniąc jego oczy. Zabielski w stał, otworzył okno, zapuścił ciężką żaluzję. Półmrok wypełnił gabinet. Prokurator znów pochylił się nad aktami, gdy woźny zaanonsował:
— Pan inspektor Sandberg.
— Proszę niech wejdzie.
Za chwilę wszedł do gabinetu niezwykle barczysty, niski człowiek, w mundurze inspektora policji. Szeroki, ciężko ciosany korpus spoczywał na krótkich, a tak silnych, jak pnie nogach, które dla oka tworzyły zbyt silne oparcie dla ciała.
— Pan prokurator jeszcze nie rozpoczął urlopu ? — witając — spytał Sandberg.
— Niestety nie. Widzi pan ten stos akt w regałach... Po ukończonym śledztwie kilkanaście spraw czeka na akt oskarżenia. Za dużo ludzi jest na wolności...
— Pobytu na letniskach już im pan nie zepsuje, odpowiedział spokojnie Sandberg.
— Ale przygotuję niespodziankę karnawałową...
— Sale dancingowe są cały rok otwarte — skrzywił się z goryczą Sandberg i strzepnął pył na granatowym rękawie.
— Ale panie inspektorze! — rzucił nagle Zabielski, jakby przypomniał sobie coś ważnego. — Czy ani na krok nie ruszyła policja naprzód tej przeklętej sprawy Gałkina...
— Nie wiem dokładnie, bo sprawę tę prowadzi komisarz Borewicz. Sam jej się podjął. Ja zajmuję