Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— Iii, nietylko Apollo miał kochanki, mieli je i bogowie kulawi.
— Więc jakie jest pańskie w tej sprawie zdanie? — spytał prokurator, przyznając w duchu rację Sandbergowi.
— Nie mam żadnego wyrobionego zdania. Byłem wprawdzie zaraz po morderstwie w mieszkaniu Gałkina i zastanawiałem się nad zbrodnią, ale nie uważam za stosowne włazić w drogę Borewiczowi, który rwał się do prowadzenia tej sprawy. Byłoby to nielojalnością koleżeńską. Sprawą mógłbym się wtedy zająć, gdyby albo Borewicz mnie o to prosił, albo, gdybym czuł, że Borewicz wszedł na niebezpieczne manowce. Wtedy uważałbym, że spełniam koleżeńską przysługę...
Teraz inspektor policji przeszedł do spraw urzędowych, które były właściwym celem jego wizyty w gabinecie prokuratora. Narady trwały długo.
Po konferencji Sandberg opuścił sąd i przez Miodową kierował się wolno ku Daniłowiczowskiej. Właśnie skręcał w Senatorską, gdy w tłumie przechodniów uderzyła go piękna twarz młodej kobiety w białym płaszczu obramowanym puszystym lisem.
— Uuu, ładna — szepnął Sandberg zachwycony i zawrócił szybko, starając się raz jeszcze zobaczyć tę piękną kobietę o dużych, czarnych oczach.
Młoda kobieta prześlizgiwała się zręcznie wśród przechodniów, tak, że inspektor swoimi szerokimi barami roztrącał niemiłosiernie ludzi, a ledwie za nią zdążył. Jeszcze trudniejsza była jego pogoń na Krakowskim Przedmieściu. Obawiał się, że biała sylwetka lada chwila może zniknąć mu z przed oczu. Na szczęście młoda kobieta zatrzymała się przed składem platerów B-ci Henneberg, obserwowała żardiniery. Sandberg zbliżył się do niej na kilka kroków. Młoda kobieta skręciła w Trębacką, Sandberg posuwał się za nią, dyskretnie obserwował jej zgrabne nogi i małe stopy, obciśnięte w białe zamszowe pantofelki.