Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/45

Ta strona została uwierzytelniona.

lekko, jakby szeptały modlitwę. Może bolał nad ruiną świątyni polskiego słowa, a może rozsnuł przed oczyma jakąś scenę, która ongiś tu się rozrozgrywała. Z długiej zadumy wytrącił starca czyjś głos:
— A cóż dyrektor tak stoi nad tą ruiną, jak wielki prorok nad gruzami Jerozolimy?
Staruszek odwrócił się szybko, spostrzegł na ławce artystę malarza Wiencka, który obserwował go od dłuższego czasu.
— Słuchałem wiersza Zabłockiego. Fircyk rozmawiał z Podstoliną, — odpowiedział staruszek czerwieniąc się, jakby złapany na gorącym uczynku. Podszedł do ławki, aby przywitać się z malarzem.
— Obserwowałem dyrektora długo — szkoda, że nie miałem płótna i pendzli...
— Malowałby pan obraz pod tytułem: dwie ruiny: — kamienia i człowieka.
— Co też dyrektor wygaduje? Wygląda pan wspaniale. Słyszałem, że wygrzał pan kości w złotym piasku Rimini, opalił się pan jak cygan, rusza się, jak młody człowiek i czytam w „Kurjerze“, że wspaniałe snuje dyrektor projekty na obecny sezon w teatrze...
— A gdzie pan spędził lat? — przerwał dyrektor Trzysiński.
— Ja jak zawsze, u stóp Tatr. Łaziłem po górach, siedziałem u Karpowicza, a gdy zabrakło srebrników i chętnych do udzielania pożyczek, wróciłem do Warszawy. Piękne byłoby Zakopane, gdyby nie czeredy obecnych letników. Człowiek musi uciekać w góry, aby bodaj na chwilę odnowić dawne wspomnienia. Należę już do tych stetryczałych, którym dokucza zestawienie pojęku wiatru halnego z wrzaskiem jazz-bandu... Zabudowali, zaśmiecili, wyperfumowali to dawne Zakopane, niszczą tradycję. Zostały na szczęście Tatry...
„Ale nie zgadłby nigdy dyrektor kogo spotkałem przy Pięciu Stawach, — Karnickiego. Siedział u jakiegoś bacy zarośnięty, brudny, schudł. Przy-