Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę na chwilę do gabinetu, a zaraz panu wytłumaczę.
Trzysiński niechętnie cofnął nogę ze stopnia schodów i ruszył z powrotem do swego pokoju.
Zaledwie drzwi zamknęły się za nimi, reżyser przysunął się blisko i przyciszonym głosem mówił:
— Panie dyrektorze, Karnicki jest w niedobrej skórze, gdyby nie to, iż wiem, że nie pije, uważałbym, że znajduje się w stanie białej gorączki. To człowiek ciężko chory...
— Na co znów chory? — przerwał niecierpliwie Trzysiński.
Reżyser zrobił znaczący ruch palcem koło czoła. Dyrektor uśmiechnął się, potem mówił z wyrzutem:
— Panie Słojkowski — pan jest zawsze przesadny. Wiem, że Karnicki jest nerwowo chory, a te próby z wami łatwo nie idą. Rozumiem, że doprowadzają go do rozpaczy — ale skąd wziął pan atak białej gorączki? Skąd obłęd? Doprawdy lubi się pan egzaltować i nie będę zdumiony, jeśli jutro po całej Warszawie będą kolportować, że „Sąd nad Antychrystem“ — to sztuka warjata, a Karnicki siedzi u Jana Bożego czy w Tworkach...
— Ależ panie dyrektorze! Niech mi wolno będzie skończyć.
— To kończ pan, bo tam na dole czeka dorożka.
— Otóż panie dyrektorze nietylko ja i wszyscy koledzy, ale nawet Krzeszówna, jesteśmy stanem Karnickiego poważnie zaniepokojeni... Co gorsze, kilku ludzi z personalu technicznego już wie o tem, co się z nim dzieje i sprawa nie da się długo utrzymać w tajemnicy. Od kilku dni on wprost nie włada mózgiem...
— Panie Słojkowski, pan kpi ze mnie — obruszył się Trzysiński. — Nie dalej jak wczoraj rozmawiałem z nim na próbie... A zresztą dlaczego dziś dopiero o tem mi pan mówi, jeśli twierdzi pan, że od kilku dni Karnicki jest nie w porządku.