Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chciałem pana dyrektora alarmować przedwczesnemi wieściami. Myślałem, że to przejdzie...
— Co przejdzie? — Mów pan prędzej, bo gotów jestem zwarjować, jak pański Karnicki, a co gorsze przeziębić się w zapiętym palcie w opalonym pokoju...
— Może dyrektor łaskawie zdejmie palto i zechce zobaczyć, jak Karnicki wygląda po ataku...
Teraz Trzysiński spoważniał, czuł, że istotnie musiało coś zajść, zaczął więc innym tonem:
— Niech mi pan opowie, co się tam dzieje.
— Ponieważ dyrektor tak sceptycznie odnosi się do mojego opowiadania i uwag, to w tej chwili zawołam maszynistę Kotulę.
Równocześnie reżyser podniósł słuchawkę telefoniczną, połączył się ze sceną i kazał wezwać starego maszynistę do gabinetu. Potem mówił spokojnie:
— Już od tygodnia obserwujemy dziwne podniecenie Karnickiego. Na ulicy biegnie szybko, aż tchu złapać nie może, albo nagle zatrzymuje się, błyskawicznie odwraca i biegnie w przeciwnym kierunku, bacznie lustrując przechodniów — zupełnie, jak człowiek niespełna zmysłów. Wystarczy zresztą spojrzeć na jego twarz: wychudł, szczerniał, a oczy biegają, jakby ciągle czegoś szukały. Te oczy jego mogą przerażać... Czasem maluje się w nich taki strach, że mimowoli i po człowieku dreszcze przebiegają. Ten stan przechodzi jednak już po kilku minutach. Możliwe właśnie, że w takim momencie dyrektor z nim rozmawiał...
Dalsze opowiadanie reżysera przerwało delikatne pukanie do drzwi.
Do gabinetu wszedł stary Kotula. Na pooraną głębokiemi bruzdami twarz starego maszynisty spływały wąskie, dawno nieostrzyżone kosmyki siwych włosów. Po rozdętej szyli przebiegały grube jak sznurki żyły, świadcząc o wieloletniej ciężkiej pracy. W ręce miął maciejówkę, zakłopotany po co wła-