Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/54

Ta strona została uwierzytelniona.

ściwie wzywają go do gabinetu dyrektora. Sękate palce drżały niespokojnie.
— Panie Kotula — przemówił reżyser. — Niechno pan opowie, co pan widział wczoraj po przedstawieniu.
— Iii, co tu opowiadać, lepiej milczeć — odpowiedział maszynista i odetchnął z ulgą, że w takiej tylko sprawie wezwano go tutaj.
— Proszę niech pan opowie — rzucił szorstko Trzysiński.
Kotula pochylił głowę, nad czemś się namyślał, potem chrząknął kilka razy, jakby chciał zyskać na czasie.
— Pan dyrektor wie, że w naszym teatralnym fachu, to ludzie są strasznie zabobonni. I nietylko my robotnicy, ale i panowie artyści. Zresztą, jak o czemś mówi się dwadzieścia lat, to choćby to nie prawda była, to ludzie przecież uwierzą... Tak i ten zabobon o „starym Tomaszu“, co to — pan dyrektor wie — był maszynistą i dwadzieścia lat temu powiesił się na windzie... Ciągle ta gadka wśród nas się kołacze. Nie ma wieczoru, żeby który z robotników, gdy przesuwa dekoracje, nie mówił, że „Tomasz“ stał i długo patrzył na niego, jak pracuje, a z szyji, to wisi mu postronek i plącze się po ziemi... Czasem to „Tomasz“ sam pomaga przesuwać dekoracje, a taki silny, że dekoracja tylko się toczy. Ten Stasiek, co jest za pomocnika, to choć o „Tomaszu“ nic nie wiedział, a miesiąc temu przyleciał z podziemi na scenę i mówił ze strachem, że na dole jakiś człowiek w spróchniałym, jakby z trumny ubraniu, wiąże na windzie pętle, śmieje się do niej, i zęby szczerzy, a czuć od niego wilgocią, jakby z pod ziemi wyszedł. Chłopczysko było blade i uspokoić go było trudno. Zresztą co tu wiele gadać. Wszyscy wiemy, że nikt iny, tylko „Tomasz“ spalił teatr, bo coś pokręcił z bezpiecznikami... Kto wie, czy z nowym teatrem tego nie zrobi. Co nocy, gdy zamkniemy boczną bramę słyszymy, jak „Tomasz“ gospodaruje. Podnosi żelazną kurtynę, potem ją opuszcza, z tłem coś