Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/56

Ta strona została uwierzytelniona.

chwilę słyszę, ktoś idzie wolno po schodach do góry, stąpa, jakby drewnem wystukiwał po żelaznych schodach. Schowałem się za dekoracje, a serce biło mi tak, że myślałem, iż piersi rozsadzi. Nie wiedziałem kto wyjdzie na scenę. Patrzę, a tu z jamy schodów wysuwa się powoli głowa. Dłubie włosy leżą na czole, oczy jak u warjata... pan Karnicki. Palto gdzieś umazał, rękę ma skrwawioną, jakby rozdartą na gwoździu i tą ręką pokazuje drogę, miałem wrażenie, że ktoś jeszcze za nim szedł. Wyszedł na scenę, mówi coś do siebie, robił ciągle komuś miejsce i drogę wskazywał. Wolno przeszedł scenę i szedł tak aż do bramy...
A nie słyszeliście, co mówił? — spytał Trzysiński.
— Słyszeć, słyszałem, ale ze strachu nic nie pamiętam.
— No i co dalej?
— Ano... wyszedłem za panem Karnickim, aż na ulicę. Szedł przez Wierzbową, potem skręcił w Trębacką. Stanąłem chwilę i patrzyłem, jak obwiązywał w ciemnym kącie zakrwawioną rękę.
— Co się stało dalej?
— Ano... nie wiem... poszedłem do domu, bo była już pierwsza po północy.
Reżyser podziękował Kotuli i pozwolił mu odejść.
Zaledwie drzwi zamknęły się za maszynistą. Trzysiński poważnie już zaniepokojony spytał:
— Niechże mi pan, panie Słojkowski powie, co znów było dzisiaj...?
— Dziś panie dyrektorze, Karnicki przyszedł na próbę w doskonałym humorze, rzucał nawet jakieś dowcipy, jakby mu się wczoraj nic nie przydarzyło i gdyby nie zabandażowana w przegubie ręka, byłbym opowiadaniu Kotuli nie wierzył. Próbę rozpoczęliśmy od trzeciego aktu. Karnicki był zadowolony. Byliśmy w miejscu djalogu Azera z Bertą, Karnicki podszedł Bliżej do Krzeszówny i Dyresza i słuchał w skupieniu każdego słowa. Nagle skoczył jak szalony, chwycił Dyresza za gardło, powalił go