Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/76

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ludwiku! — wykrzyknął — chyba ze dwa miesiące nie widziałem cię. Wiem, że po premjerze unikałeś „gratulantów “, a teraz spadłeś jak meteor i to między dziewczęta. Chyba po nastroje erotyczne dla swoich dzieł...
— Dość ma erotycznych nastrojów u siebie w domu, wystarczy mu na sto dramatów i komedji — burknął podpity Goetlich.
— Zanadto rekomendujesz Krzeszównę — wybuchnął rubasznym śmiechem nie mniej podpity Wiencek.
Karnicki przygryzł wargi. Teraz żałował, że przysiadł się do nich, skoro przekroczyli już stan poczytalności. Goetlich spostrzegł niezadowoloną minę młodego autora i starał się nietakt naprawić serdecznym tonem prośby:
— Ale napijesz się Ludwiku z nami Pepermintu?
— Dziękuję, nie lubię, przypomina mi eliksir do zębów...
— Przecież nie będziesz siedział i tylko na nas patrzył?
— Naturalnie, byłaby to samobójcza atrakcja, ale mogę z wami wypić flaszkę wina, jeśli zrzekniecie się łobuzerskich dowcipów.
— Mówisz niby o Goetlichu? — spytał przez nos Wiencek.
— Mówię o was — wyraźnie zaakcentował Karnicki i odwrócił się kelnera, żądając spisu win. Wybrał flaszkę wysokiego gatunku.
— No. No! — dziwił się Wiencek — na to pozwolić sobie może tylko autor, którego sztuka idzie czterdziesty raz przy pełnej widzowni. „Antychryst“ napędza ci pieniędzy do kieszeni...
— Co ma „Antychryst“ do pijaństwa? — mruknął Karnicki. Lepiej skończcie pić wasz eliksir i opowiedźcie, co zajmującego mówił przed chwilą redaktor. Widzę, że Wienckowi aż oczy z orbit omal nie wyskoczyły.