Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/92

Ta strona została uwierzytelniona.

dowcipem, potem obaj skierowali się na Krakowskie Przedmieście i pod „Bristolem“ wsiedli w taksówkę, my oczywiście w drugą. Na Placu Trzech Krzyży ich taksówka stanęła i niższy wysiadł. Drugi pojechał dalej w Aleje Ujazdowskie i skręcił w Natolińską.
„Przyczailiśmy się za węgłem i obserwujemy. Taksówka zatrzymała się przed jakąś kamienicą i szofer z trudem wyładował gościa z automobilu do bramy. Zaledwie stróż go wpuścił, dzwonimy. Wychodzi szwajcar i pytam, kim jest ten podchmielony pan. Szwajcar uśmiechnął się i mówi: — Nie zna go pan komisarz, to wielki autor, pan Karnicki...
„Rozumie pan prokurator! mało w łeb nie strzeliłem temu łobuzowi stróżowi. Całą noc wymarzłem, aby wleźć na... Karnickiego“.
Ale twarz prokuratora wyrażała poważne zamyślenie, na czole zarysowała się głęboka bruzda.
— Więc to był Karnicki? — spytał Zabielski, biedząc się ciągle jeszcze z myślami.
— Tak, ten głupi człowiek upiera się, że właśnie Karnicki biegł po schodach i omal go nie potrącił.
— A wie pan, panie komisarzu, że ten stróż może nie jest tak głupi, za jakiego go pan uważa... I możliwe, że dzisiejszej nocy pan nie spudłował...
— Pan prokurator chyba żartuje? — spytał porywczo Borewicz.
— Nie, nie żartuję, koło śledztwa, które pan prowadzi dziwnie się zazębiło z mojem...
— Co pan prokurator przez to rozumie?
Zabielski opowiedział komisarzowi policji o niezwykłych zeznaniach młodej Rosjanki.
Borewicz słuchał z tak natężoną uwagą, że na niskim czole wystąpiły mu dwie grube niebieskie żyły.