Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/100

Ta strona została uwierzytelniona.

Silnym ruchem odsunął go, potem ukląkł na podłodze i starannie zaczął dłutem podważać dębową płytę parkietu. Płyta za chwilę ustąpiła. Lekarz japoński ubrał gumowe rękawiczki, na twarz nasunął chełm ochronny. W końcu zanurzył ręce w otworze i wydobył pocięte strzępy jakiejś małej walizki, na której widniały resztki monogramu „P. Z.“ Ostremi nożyczkami odciął kawał tektury, poczem starannie owinął resztę w płótno i ukrył znów w tajemniczym otworze.
Praca ta musiała silnie wyczerpywać jego nerwy, bo chwiejnym z osłabienia krokiem podszedł do stołu i położył kawał uciętej tektury na grubej płycie szklanej. Potem zbliżył się do błyszczącego pudła telefonu, zdjął słuchawkę, odsunął maskę z twarzy i zażądał połączenia. Po chwili szeptał przyciszonym głosem do mikrofonu.
— To ty Ommy. Tak? Doskonale. Dziś o godzinie 6 tej rano czekam cię w umówionem miejscu. Musisz być jednak podwójnie ostrożny... Czeka cię nielada trud... Do widzenia za cztery godziny.
Zaledwie doktór Hiwi zawiesił słuchawkę, zaśmiał się nerwowym śmiechem, śmiech przypominał ciche szczekanie psa.
Zdawało się, że ten niesamowity śmiech obija się długo wśród ścian zacisznego apartamentu hotelowego.