Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszła otulając się szczelnie futrem. Z ustawicznym niepokojem patrzyła na twarze żołnierzy. Ale z pod długich, okutych daszków patrzyły na nią dobre, niebieskie oczy z dziwną życzliwością. Wyraz tych oczu uspokoił ją nieco. Do jej zmęczonych płuc przedostawały się teraz strugi chłodnego, czystego powietrza, lekki wiatr głaskał jej czoło i zmęczone bezsennością oczy. Na powietrzu czuła się lepiej, do duszy powracał spokój.
— Zmęczyła cię bardzo ta eskapada? — spytał troskliwie Strogow.
— O tak, czuję się bardzo zmęczoną. Powinniśmy byli odpocząć w drodze, ale tak nagliłeś...
— Nie bez racji. Uważałem, że bezpieczniej będzie, gdy nie opuścimy limuzyny na terenie Niemiec. Chciałem, abyśmy zdrowo i cało przyjechali do Polski, bałem się niepewnych kwater i epidemji.
Szli w kierunku domu oficera. Strogow szedł naprzód i rozmawiał z ożywieniem z dowódcą patrolu. Obok niej postępowało dwóch żołnierzy z najeżonemi na karabinach bagnetami. W czerwonych refleksach zorzy pochód ten wydawał się jej tak dziwny i niesamowity, a milczenie tak nieznośne, że postanowiła zagadnąć jednego z żołnierzy.
— Czy Polska wpuszcza uchodźców z Niemiec?