Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Skwapliwie przyjęła propozycję. Zapach kawy drażnił jej nozdrza, a świeże masło i wiejski chleb przykuwały oczy. Dawno nie widziała tego w Berlinie.
— Państwo po sterylizowanem mleku i sucharkach berlińskich napewno chętnie wypiją polską kawę, — zapraszał uprzejmie oficer, pokazując ciągle swoje białe, zdrowe zęby.
Podziękowała mu spojrzeniem. Oficer skwapliwie wypytywał się o stosunki, jakie panują w Berlinie. Dziwił się niezmiernie, że naród niemiecki, który ma wśród siebie tylu wielkich uczonych lekarzy i chemików, nie był w stanie w ciągu tak długiego czasu opanować epidemji. Cóż dopiero byłoby u nas, gdzie ani nasza wiedza lekarska, ani chemja nie stoi tak wysoko, jak w Niemczech... — mówił z poważnem zaniepokojeniem.
Strogow tłumaczył, że epidemja miała tak zagadkowe przyczyny, iż trudno było rozpocząć z nią racjonalną walkę. Wybuchła w miejscu, gdzie najmniej jej się spodziewano, — w klinice chirurgicznej. Potem rozszerzała się jak płomień po całem mieście, mowy wprost nie było o zlokalizowaniu strasznej choroby. Potem Strogow opowiadał o strasznych stosunkach, jakie obecnie panują w całej niemal Brandenburgji.