Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Za Gnieznem, Strogow wyciągnął się na wygodnych poduszkach automobilu i próbował usnąć. Ale sen nie nadchodził, bo czarne łuki jego brwi ściągały się od czasu do czasu nerwowo nad czołem. Myśli jego zdawały się pracować gorączkowo.
Słońce zachodziło już za chmury, gdy opony automobilowe uderzyły o nierówne kostki bruku przedmieścia poznańskiego. Strogow otworzy oczy i spostrzegł, że są na Chwaliszewie. Ujął mikrofon i zaczął dokładnie szoferowi wskazywać kierunek jazdy. Teraz automobil posuwał się wolno jak żółw, przeciskając się z trudem wśród wąskich ulic przedmieścia.
Wolny ruch automobilu obudził baronową. Otworzyła oczy i patrzyła ze zdziwieniem na niskie, gęsto rozsiane domki.
— Gdzie jesteśmy, — spytała zaniepokojona.
— W Poznaniu, Luizo.
— Tak prędko.
— Spałaś całą drogę, — mówił, uśmiechając się. Przyjechaliśmy do Poznania o dwie godziny później, niż planowałem. Ponieważ jednak nie mamy żadnego terminowego interesu, więc te dwie godziny możemy Robertowi darować.
Z ciekawością patrzyła przez szybę automobilu, widziała jak małe domki zaczynają się przemieniać w wysokie kamienice, a ciasne uliczki rozszerzać w coraz szersze i ruchliwsze