Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/124

Ta strona została uwierzytelniona.

Na ulicy nie mówiono o niczem innem, jak tylko o „Caisicie“ i genjalnym wynalazcy tego zbawczego środka. Przed hotelem „Adlon“ ustawiały się gęste tłumy ludzi, które wzniosły okrzyki na cześć uczonego. Manifestacje te dosięgły punktu kulminacyjnego, gdy w gazetach berlińskich pojawiła się wiadomość, że doktór Hiwi, po spełnieniu swej humanitarnej misji, zamierza opuścić stolicę Niemiec. Wszyscy chcieli choć zdaleka ujrzeć swojego zbawcę, chcieli zamanifestować swoją wdzięczność.
Ale doktór Hiwi, jakby unikał słów podzięki i uznania. Rano wyjeżdżał do baraków w Charlottenburgu, gdzie zajęty był ostatnim etapem swej zawziętej walki z epidemją i dopiero późnym wieczorem wracał do hotelu. Lekarz japoński odmówił nawet korespondentom pism wywiadu i usilnie prosił, aby nie umieszczano w gazetach jego podobizny. Tłumaczono to wrodzoną skromnością uczonego.
„Zbawca Niemiec“ opuścił tak cicho Berlin, że gazety dopiero na drugi dzień zdołały donieść o jego wyjeździe.
Mimo iż życie Berlina wracało wolno w normalne łożysko, radca policji Blindow nie rozstawał się z myślą opuszczenia Berlina, choćby na jakiś dłuższy okres czasu.
W sercu starego detektywa zrodziła się dziwna nienawiść do miasta, które zabrało mu