Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Potem kilku cieplejszemi słowami pożegnał Blindow agenta i szybko wybiegł z gmachu prezydjum policji.
Za godzinę olbrzymi, popielaty automobil służbowy unosił starego detektywa w kierunku dworca kolejowego.
Ruch na dworcu był jeszcze słaby. W olbrzymich poczekalniach i w hallu widniały jak krwawe rany znaki „Czerwonego krzyża“ i plakaty z przestrogami i wskazówkami dla podróżnych, jak chronić się przed epidemją. Mdły, duszący zapach „Caisitu“ mieszał się z czadem węglowym, przyprawiając o mdłości. Blindow wskoczył do wagonu i z niecierpliwością czekał na chwilę, gdy wagon zachwieje się i pociąg kurjerski wynurzy się ze szklannej hali.
W wagonie kolejowym myśli Blindowa zaczęły stygnąć i układać się w pewien ład. Wyjął z kieszeni dokumenty, bacznie przypatrywał się pozwoleniu na przyjazd, w końcu przeczytał ponownie list doktora Hiwi.
— Czego japończyk chce ode mnie? — zastanawiał się głęboko. Niewątpliwie wypada podziękować mu za przysługę, którą mi wyświadczył. Gdyby nie on, byłbym jeszcze musiał tkwić w Berlinie. Zaraz jutro pojadę na Langgasse, możliwe jednak, że go już nie zastanę, bo coby ten genjalny lekarz robił tak długo w tem małem, portowem mieście?...