Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Weszli do olbrzymiego hallu w hotelu „Bristol”. Portjer podał usłużnie pani Luizie klucz od jej mieszkania i zawiadomił Strogowa:
— Jakiś pan kilkakrotnie zgłaszał się tu do hotelu w jakimś pilnym interesie do pana. Zostawił swoją kartę.
Strogow spojrzał na bilet, zbladł i szybko schował go do kieszeni. Na jego twarzy odmalowało się silne zmieszane.
— Wyglądasz zaniepokojony, — zauważyła baronowa Teitelberg. Kto był ten pan?
Rzucił jakąś wymijającą odpowiedź. Domyśliła się natychmiast, że skłamał. Potem jakby chciał zyskać na czasie, zaczął się usprawiedliwiać:
— Za chwilę będę u ciebie, tylko zamówię kolację.
I nie czekając na odpowiedź, skierował się do szklanych drzwi restauracji, z poza których przeciskały się do hallu dźwięki jazz-bandu.
Pani Luiza stała chwilę wpatrzona w drzwi, za któremi znikł jej przyjaciel, potem zażądała od boya, by przewiózł ją windą na pierwsze piętro. Weszła do swego apartamentu, zadzwoniła na pokojową, by pomogła jej przebrać się w inną suknię. Czuła silne zmęczenie. To ustawiczne, od kilku miesięcy trwające życie hotelowe, dokuczyło jej silnie. Myśl o własnem mieszkaniu wydawała jej się teraz coraz bardziej ponętną.