Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/17

Ta strona została uwierzytelniona.

widocznie, że pocałunki te nie do niej należą. Wybiegała wtedy do parku i długo błąkała się wśród starych modrzewi.
W tym bezmiarze swego szczęścia, po którym płynęła wśród ciszy bez steru, jak po rozleniwionych ciepłem, falach morskich, uczuła raz pani Luiza jakiś silny wstrząs i zgrzyt.
Było to w dzień, w którym Geheimrat Teitelberg wrócił z Nadrenji po kilkudniowej konferencji z rosyjskimi dostawcami surowca. Potentat giełdy był wtedy w wyjątkowo złym humorze. Najmniejszy drobiazg raził go i drażnił. W każdej najdrobniejszej rzeczy widział nieład i nieporządek. Dziwnie badawczo przypatrywał się wtedy żonie. Pod wpływem jego, złośliwych oczu czuła się nieswojo, bez potrzeby oblewała się rumieńcem, traciła coraz bardziej panowanie nad sobą.
A oczy Geheimrata z coraz większym uporem wpijały się w jej twarz. Wtedy chwycił ją dziwny spazm. Niespodzianie wybuchła płaczem. Teitelberg ani drgnął, po chwili dopiero na jego grubych wargach zjawił się zagadkowy, uśmiech. Przez zaciśnięte zęby wycedził z ironją:
— Mam wrażenie Luizo, że nam obojgu rosjanie grają na nerwach. Mnie dostawcy bolszewiccy doprowadzają do pasji swoją niepunktualnością i niesfornością, a ciebie ich przeciwnicy swoją ogładą i wytwornością...