Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Luiza wyswobodziła się z objęć przyjaciela, wstała i chciała przejść przez pokój. Siły jednak odmówiły jej. Poruszała ustami, jakby chciała coś powiedzieć.
— Czy przebaczysz mi? — pytał Raszczyc z rozpaczą w głosie.
Spojrzała na niego ze współczuciem, ale potem cicho, ale niezwykle stanowczo szepnęła:
— Nie pytaj mnie teraz o to. Odejdź stąd. Teraz nie mogę dać ci odpowiedzi... Mam wrażenie, że myśli rozsadzą mi czaszkę... To okropne, co mi opowiedziałeś... Proszę cię odejdź... Przyjdź jutro... Dam ci odpowiedź...
Nie nalegał dłużej. Wstał z klęczek zgnębiony i złamany, tylko oczami prosił, aby nie kazała mu odchodzić. Ale ona coraz natarczywiej żądała, by zostawił ją samą. Wyszedł z pokoju cicho, spokojnie, a kroki jego były chwiejne jak chód starca.
Gdy kładł już rękę na klamce, pani Luiza chciała go przywołać, bo nagle żal jej się zrobiło tego człowieka, który przecież ją kochał. Całym wysiłkiem woli musiała powstrzymać słowo współczucia.
Wyszedł. Skierował się jak lunatyk na schody. Potem szedł przez ulice Warszawy, aż dotarł do Alei Ujazdowskiej. Wiatr uderzał w jego pobladłą twarz, mierzwił mu kosmyki włosów. W Alei Ujazdowskiej usiadł na ławce.